Wczoraj, już zupełnie na spokojnie wybrałem się na przejażdżkę. Bez celu, bez wyznaczania trasy, bez pośpiechu. Musicie wiedzieć, że każda wyprawa rowerowa to mnóstwo nerwów, niepewności, sporo planowania i jeszcze więcej przypadku. Każdy dzień to ogromna radość z tego, że mogę tyle zobaczyć, przeżyć, doświadczyć dobra ale i ciągłe zastanawianie się – co mnie czeka jutro? Zaczynając od pogody, przez zdrowie, samopoczucie, czy jechać tą drogą czy inną a kończąc na tym, czy miejsce, które wybrałem na nocleg jest w miarę bezpieczne. Części tych „problemów” nie miałem w tym roku. Pojawiła się za to presja, którą sam sobie nałożyłem i chciałem. Presja gór i tego, że nie może mi się nie udać.
Wczoraj mogłem odetchnąć. Jechałem więc spokojnie i trafiłem do miasta Raron. Zaczyna się tu francuskojęzyczna część Szwajcarii. Na stromych zboczach zamiast skał i lasów rosną winnice. W sklepie zamiast „Guten Tag”, „Danke” słychać „Bonjour” i „Merci”.
W Raron jest kościółek widoczny z daleka. Znajduje się na wysokiej skale. Mijałem go parę razy. Za każdym razem pojawiała się myśl – muszę tam podjechać. Wczoraj ta myśl została przekuta w czyn. Droga do niego prowadzi po starej kostce i jest stroma (ok między 20 a 30% nachylenia).
Sam kościół pochodzi z 1265 roku. Siadłem i włączyłem brewiarz. Praktycznie od razu trafiłem na słowa:
„Wysłuchaj, Boży Baranku,
Wołania ludzi zmęczonych
I przemień żmudny wysiłek
Na czyste złoto miłości”
I to jest moja prośba i największa motywacja tego całego rowerowego rabanu – żeby z tego wszystkiego wyszła MIŁOŚĆ. Do Boga, do świata, do ludzi, do siebie samego.
Panie Boże, przemień mój, ekipy Rowerowego Dobra, wszystkich wspierających finansowo, modlitwą mnie i zbiórkę wysiłek w czyste złoto miłości.
#dalejwyżejrazem #rowerowedobro #rower #bike #switzerland #gravel