Jest pięknie! Udało się wyjechać pod dwa podjazdy, zrobić drugą część do wyzwania WYŻEJ, przeżyć a przede wszystkim uwielbić dobrego Boga w ciągłym „wow, ale tu jest pięknie!”
Zaczęło się od zmiany planów. Ktoś wieczorem napisał: „A widział ksiądz największą tamę Europy?” No nie widziałem więc chcę zobaczyć. By zmieścić się w założeniu wyzwania (nie mogę przekroczyć 200km), trzeba było wyruszyć pociągiem. Kupiłem bilet i okazało się, że… w odwrotnym kierunku xD cóż, trzeba było kupić drugi. W pociągu okazało się, że… zapomniałem maseczki, która w środkach transportu jest obowiązkowa. Cóż, zrobiło się ją z bluzy rowerowej. Gdy ruszyłem i włączyłem kamerę okazało się, że… zapomniałem ją naładować. Cóż, na szczęście o telefonie nie zapomniałem. I gdy już tak całkiem beztrosko jechałem zacząłem szukać okularów. Wkurzony swoją zapominalskością, nieogarniecięm, gdy już miałem dość dnia nim on się na dobre zaczął, okazało się, że…. leżą na siedzeniu za mną. Przynajmniej tyle dobrego:)
Tama pierwsza – Grande Dixence.
O godz 9.00 ruszyłem z Sion. Jest to już francuska część Szwajcarii. Bonjour, merci -mogłem wrócić myślami do Francji, przez którą jechałem dwa lata temu w drodze na Gibraltar. Początek drogi i od razu w górę. Średnie nachylenie 7-8%. Chwila płaskiego i 10-11% staje się standardem. Po wyjściu z jednego z zakrętów pojawia się ona ściana betonu wciśnięta między dwie góry. I zaczyna się, coraz częściej pojawia się 12-13% procent. Nogi pracują bo chwila przerwy w kręceniu sprawia, że stajesz w miejscu. Ostatni tunel i jestem pod tamą ale nie na niej. Resztę trzeba przejść po skałkach. Rower na plecy i idziemy. Po chwili rezygnacja, w butach spd za Chiny nie dam rady, tym bardziej z rowerem. Zostawiam go przy kaplicy św Jana Chrzciciela. Po chwili widzę widok, który zostanie ze mną do końca życia. Wodospady wpadające do jeziora, skalne korytarze, niesamowity kolor wody, szczyty wokół jeziora. Coś pięknego! Zachwycałem się chyba z godzinę:D No ale przede mną druga tama więc zjeżdżamy. Po 30 minutach jestem znowu w Sion (do tamy jechałem 3 godziny)
Tama druga – Barrage de Moiry.
W Sion upał. Szybki „obiad” w Lidlu i pędzę bo późno a droga pod tamę zapowiada się trudniejsza od wcześniejszej. I faktycznie, zwłaszcza końcówka w której 14-15% procent pojawiają się równie często, co wątpliwości w to, czy się uda. Ba! Są momenty gdy widzę 20%! Dla mnie człowieka nizin to zabójstwo. Z drugiej strony motywują mnie jeszcze mocniej i udaje się je podjechać bez postoju. Sama tama i otoczenie robią inne wrażenie niż Dixeme. Jest surowo, groźnie, zimno. Za tamą, kilka kilometrów dalej znajduje się lodowiec. Podjeżdżam jak blisko się da. Jest 9 stopni gdy na dole 27. Długo się nie posiedzi. Wszyscy wokoło w zimowych kartkach, rękawiczkach, czapkach. A ja jak ten głupi, krótki rękaw, spodenki telepię się z zimna. Zakładam bluzę z długim rękawem i zjazd. Zimnoooo! Na szczęście po kilku minutach jestem kilkaset metrów niżej, zza gór wygląda słońce i robi się ciepło. Po godzinie jestem w Sierre a stąd jeszcze 45 km do domu. Jest 19.30 czyli już wiem, że wrócę nocą. I tu mały cud. Nogi, które cierpiały z bólu dostają nowe siły. Jadę ze średnią blisko 40 km/h, oczywiście po płaskim. Jestem mega zaskoczony i jeszcze bardziej zadowolony. O 20.40 jestem w Brig i zaczynam ostatnie 300 m w górę. Po kilkunastu minutach pojawia się na liczniku liczba 4450. Udało się! Gdyby nawet Mount Everest w ostatnich dniach urósł o kilka centymetrów, to suma wzniesień z dwóch wypadów wynosi 8898 metrów. W długości wyszło 395 km. Wyzwanie WYŻEJ zakończone!
Teraz czas na Was. RAZEM już się kręci. Kręci się też zbiórka na https://zrzutka.pl/yjepcs choć nie ukrywam, że chciałoby się, żeby kręciła się tak, jak nogi kreciły na podjazdach:)
Wierzę, że wykręcicie swoje. W końcu, kto jak nie wy? 😉
#dalejwyżejrazem#rowerowedobro#rower#bike#switzerland#gravel#dixence#moiry